Jak życie prywatne psychologa wpływa na jego pracę z pacjentem i czemu psycholog, psychologowi nie r
2
odpowiedzi
Jak życie prywatne psychologa wpływa na jego pracę z pacjentem i czemu psycholog, psychologowi nie równy? Najpierw kontekst:
Ja i moja żona jesteśmy małżeństwem od 8 lat, mamy młode dzieci, wiele świetnych i pięknych i łączących nas wspomnień, jak i również trochę tych gorszych - mamy niską inteligencję emocjonalną, jesteśmy emocjonalni i często mówimy w złości bardzo przykre rzeczy, których tak naprawdę nie uważamy - ale nie miewamy cichych dni, więc szybko nam przechodzi i potem jest miło. Byliśmy świadomi tych naszych wad i chcieliśmy budować małżeństwo na lata, dlatego zapisaliśmy się na psychoterapie indywidualne. To od początku bardzo wzmacniało nasz związek, sporo odpuściliśmy i moim subiektywnym zdaniem zwiększyło się nasze zadowolenie z życia. Potem przyszła pandemia, czas izolacji itd., więc dopiero od niedawna moja żona wróciła do pracy z psychologiem. Podjęliśmy decyzję o przeprowadzce, więc ja na 2 miesiące wyjechałem (na weekendy byłem w domu), by naszykować nam miejsce. Moja żona jednak ze względów finansowych postanowiła zmienić psycholożkę na taką, która przyjmuje również na NFZ i tu zaczyna się właściwa opowieść.
Z początku psycholożka wyglądała na strasznie roztrzepaną, nie przychodziła na spotkania, często je przekładała. Moją żonę strasznie irytowało jej zachowanie. Potem podzieliła się z moją żoną tym, że to przez to, że "teraz wyrzuciła z domu faceta, z którym była 10 lat, a tak w ogóle ona sama to już jest po jednym rozwodzie". Nie podobało mi się to, zwłaszcza, że wyglądało na to, że problemy osobiste tej psycholog wpływają na jej pracę i miałem obawę, że taka osoba nie będzie w stanie prowadzić w sposób obiektywny osobę, która pracuje nad związkiem. Obawiałem się, że psycholożka będzie chciała siebie w jakiś sposób usprawiedliwić.
I wtedy podczas jednego z moich pobytów w domu i miłym, rodzinnym czasie moja żona oznajmiła mi, że ona też chce separacji na pół roku, a "potem zobaczymy". Oczywiście jest to dla mnie ogromny szok, bo nigdy nawet mi coś podobnego przez myśl nie przeszło. Skonsultowałem sprawę ze swoim psychologiem, który zasugerował mi, że jeśli 2 strony dają jeszcze sobie jakiekolwiek nadzieje, to powinniśmy jak najszybciej rozpocząć terapię par, a nie czekać na nią pół roku, aż więzi zostaną zerwane (ja również nie wyobrażam sobie cierpieć pół roku i widywać dzieci raz w tygodniu). Moja żona jednak odpowiada, że jej psycholożka ma zupełnie inne zdanie i "jeśli po półrocznej separacji więzi się zerwą, to mówi się trudno... ludzie się rozstają".
Jasnym dla mnie jest, że skoro moja żona decyduje o separacji, to również ponoszę za to odpowiedzialność. Być może przeoczyłem znaki ostrzegawcze, nie przepracowałem pewnych rzeczy. Jednak sądzę jednocześnie, że moim zdaniem ta psycholożka poważnie narusza etykę zawodową i pozwala na projekcje jej poglądów na klienta. Przecież rady w stylu "popracujcie nad małżeństwem... macie problemy, ale go kochasz? Zaproponuj mu rozpoczęcie terapii małżeńskiej, warto próbować" nie stałyby w jednej linii z jej życiowymi decyzjami. Dla kontrastu mój psycholog mi niczego nigdy nie sugerował, znacząco wzmacniał moją akceptację dla siebie i jej.
Mam 2 pytania:
1. Czy Waszym zdaniem powinno się zmienić psycholożkę od terapii indywidualnej na inną, by upewnić się, że nie podejmuje się decyzji o tak ważnych sprawach jak rozwód poprzez pryzmat poglądów obecnej psycholożki?
2. Zakładając, że moja żona daje sobie czas na "przemyślenia", ale nie zdecydowała jeszcze, czy spotkanie jest definitywne, czy warto od razu pójść na terapię par, by zyskać inną perspektywę naszej obecnej sytuacji?
Ja i moja żona jesteśmy małżeństwem od 8 lat, mamy młode dzieci, wiele świetnych i pięknych i łączących nas wspomnień, jak i również trochę tych gorszych - mamy niską inteligencję emocjonalną, jesteśmy emocjonalni i często mówimy w złości bardzo przykre rzeczy, których tak naprawdę nie uważamy - ale nie miewamy cichych dni, więc szybko nam przechodzi i potem jest miło. Byliśmy świadomi tych naszych wad i chcieliśmy budować małżeństwo na lata, dlatego zapisaliśmy się na psychoterapie indywidualne. To od początku bardzo wzmacniało nasz związek, sporo odpuściliśmy i moim subiektywnym zdaniem zwiększyło się nasze zadowolenie z życia. Potem przyszła pandemia, czas izolacji itd., więc dopiero od niedawna moja żona wróciła do pracy z psychologiem. Podjęliśmy decyzję o przeprowadzce, więc ja na 2 miesiące wyjechałem (na weekendy byłem w domu), by naszykować nam miejsce. Moja żona jednak ze względów finansowych postanowiła zmienić psycholożkę na taką, która przyjmuje również na NFZ i tu zaczyna się właściwa opowieść.
Z początku psycholożka wyglądała na strasznie roztrzepaną, nie przychodziła na spotkania, często je przekładała. Moją żonę strasznie irytowało jej zachowanie. Potem podzieliła się z moją żoną tym, że to przez to, że "teraz wyrzuciła z domu faceta, z którym była 10 lat, a tak w ogóle ona sama to już jest po jednym rozwodzie". Nie podobało mi się to, zwłaszcza, że wyglądało na to, że problemy osobiste tej psycholog wpływają na jej pracę i miałem obawę, że taka osoba nie będzie w stanie prowadzić w sposób obiektywny osobę, która pracuje nad związkiem. Obawiałem się, że psycholożka będzie chciała siebie w jakiś sposób usprawiedliwić.
I wtedy podczas jednego z moich pobytów w domu i miłym, rodzinnym czasie moja żona oznajmiła mi, że ona też chce separacji na pół roku, a "potem zobaczymy". Oczywiście jest to dla mnie ogromny szok, bo nigdy nawet mi coś podobnego przez myśl nie przeszło. Skonsultowałem sprawę ze swoim psychologiem, który zasugerował mi, że jeśli 2 strony dają jeszcze sobie jakiekolwiek nadzieje, to powinniśmy jak najszybciej rozpocząć terapię par, a nie czekać na nią pół roku, aż więzi zostaną zerwane (ja również nie wyobrażam sobie cierpieć pół roku i widywać dzieci raz w tygodniu). Moja żona jednak odpowiada, że jej psycholożka ma zupełnie inne zdanie i "jeśli po półrocznej separacji więzi się zerwą, to mówi się trudno... ludzie się rozstają".
Jasnym dla mnie jest, że skoro moja żona decyduje o separacji, to również ponoszę za to odpowiedzialność. Być może przeoczyłem znaki ostrzegawcze, nie przepracowałem pewnych rzeczy. Jednak sądzę jednocześnie, że moim zdaniem ta psycholożka poważnie narusza etykę zawodową i pozwala na projekcje jej poglądów na klienta. Przecież rady w stylu "popracujcie nad małżeństwem... macie problemy, ale go kochasz? Zaproponuj mu rozpoczęcie terapii małżeńskiej, warto próbować" nie stałyby w jednej linii z jej życiowymi decyzjami. Dla kontrastu mój psycholog mi niczego nigdy nie sugerował, znacząco wzmacniał moją akceptację dla siebie i jej.
Mam 2 pytania:
1. Czy Waszym zdaniem powinno się zmienić psycholożkę od terapii indywidualnej na inną, by upewnić się, że nie podejmuje się decyzji o tak ważnych sprawach jak rozwód poprzez pryzmat poglądów obecnej psycholożki?
2. Zakładając, że moja żona daje sobie czas na "przemyślenia", ale nie zdecydowała jeszcze, czy spotkanie jest definitywne, czy warto od razu pójść na terapię par, by zyskać inną perspektywę naszej obecnej sytuacji?
Dzień dobry. Typowy przykład małżeństwa z dorobkiem, swoimi zasobami, które wpadło na pomysł, żeby powiększyć swoje więzi intymne o dwie dorosłe, przypadkiem wybrane osoby (psychoterapeuci indywidualni). Słowem czworokąt + ośmiolatek. Ponosicie Państwo teraz tego konsekwencje. Pozdrawiam i rozsądku życzę. Maciej Gołąb.
Uzyskaj odpowiedzi dzięki konsultacji online
Jeśli potrzebujesz specjalistycznej porady, umów konsultację online. Otrzymasz wszystkie odpowiedzi bez wychodzenia z domu.
Pokaż specjalistów Jak to działa?
Dzień Dobry!
Dziękuję za postawioną kwestię, trudną i problematyczną, ale jakże ważną. Potrzeba jest też takich pytań na tym forum i chociaż nie odpowiem Panu bezpośrednio, to chętnie się wypowiem. Pytanie to dotyka skomplikowanego obszaru jak tzw. profesjonalne self terapeuty jest pod wpływem jego osobistego czy też osobowościowego self. Jakim echem nasze własne doświadczenia, traumy, życiowe kryzysy itp. odbijają się na naszej pracy. A odbijają się. Naszą bronią, która ma Was Pacjentów chronić są nieustanne szkolenia, którym się poddajemy, konsultowanie przypadków w grupach psychoterapeutów, poddawanie każdego przypadku superwizji, właśnie po to by ktoś obiektywnie, ktoś z ogromnym doświadczaniem popatrzył na to, co robimy oraz wiele, wiele innych aktywności, których nie sposób wszystkich wymienić. Podczas czteroletnich studiów psychoterapeutycznych odbywamy niezliczoną ilość warsztatów treningów, terapii (również własnej) oraz superwizji. To pewnie nie są doskonałe metody i czasami zapewne zawodzą czy też są omijane, pewnie tak się zdarza, ale ogromna większość z nas odczuwa niewyobrażalną, osobistą odpowiedzialność za każdą sesje, która pozwala nam być tak blisko drugiego człowieka jak tylko można. To dar i większość z nas, tak właśnie go traktuje, jak zobowiązanie, którego nie można nadwyrężyć, nadużyć. Wiem, że nie tego Pan oczekiwał, ale chciałbym, aby Pan wiedział, co na ten temat myślę. Z szacunkiem.
Dziękuję za postawioną kwestię, trudną i problematyczną, ale jakże ważną. Potrzeba jest też takich pytań na tym forum i chociaż nie odpowiem Panu bezpośrednio, to chętnie się wypowiem. Pytanie to dotyka skomplikowanego obszaru jak tzw. profesjonalne self terapeuty jest pod wpływem jego osobistego czy też osobowościowego self. Jakim echem nasze własne doświadczenia, traumy, życiowe kryzysy itp. odbijają się na naszej pracy. A odbijają się. Naszą bronią, która ma Was Pacjentów chronić są nieustanne szkolenia, którym się poddajemy, konsultowanie przypadków w grupach psychoterapeutów, poddawanie każdego przypadku superwizji, właśnie po to by ktoś obiektywnie, ktoś z ogromnym doświadczaniem popatrzył na to, co robimy oraz wiele, wiele innych aktywności, których nie sposób wszystkich wymienić. Podczas czteroletnich studiów psychoterapeutycznych odbywamy niezliczoną ilość warsztatów treningów, terapii (również własnej) oraz superwizji. To pewnie nie są doskonałe metody i czasami zapewne zawodzą czy też są omijane, pewnie tak się zdarza, ale ogromna większość z nas odczuwa niewyobrażalną, osobistą odpowiedzialność za każdą sesje, która pozwala nam być tak blisko drugiego człowieka jak tylko można. To dar i większość z nas, tak właśnie go traktuje, jak zobowiązanie, którego nie można nadwyrężyć, nadużyć. Wiem, że nie tego Pan oczekiwał, ale chciałbym, aby Pan wiedział, co na ten temat myślę. Z szacunkiem.
Wciąż szukasz odpowiedzi? Zadaj nowe pytanie
Wszystkie treści, w szczególności pytania i odpowiedzi, dotyczące tematyki medycznej mają charakter informacyjny i w żadnym wypadku nie mogą zastąpić diagnozy medycznej.