Nie mam siły by żyć. Na początku odkąd skończyłam liceum byłam bardzo aktywna zawodowo, bardziej my
1
odpowiedzi
Nie mam siły by żyć.
Na początku odkąd skończyłam liceum byłam bardzo aktywna zawodowo, bardziej myślałam pod kątem pracy niż wyjścia za mąż, żeby było we dwoje lepiej, łatwiej i raźniej. Ojciec od razu mi powiedział, że jestem beznadziejna i nie znajdę sobie pracy, a ja za wszelką cenę chciałam mu pokazać że dam sobie radę, był typem ze schizofrenia i był ciągle nie zadowolony ze swojego życia. Do pracy wyjechałam do Warszawy, tam poznałam P. Przeoczyłam to, że on lubił sobie wypić, zawsze gdy był jakiś problem, który ja rozwiązywałam to on pil, a ja nie rozumiałam dlaczego. Pozniej razem wyjechaliśmy do Anglii, Niemiec na chwilę i do Holandii, tam znaleźliśmy pracę na 2 lata, ale się rozstaliśmy. Nie pil codziennie, tylko co jakiś czas, ale jak się upił to nie był świadomy tego co robił później, więc się wyprowadziłam. Krążyłam niestety od domu do domu za granicą żeby móc siedzieć z odpowiednimi osobami, nie z takimi które ćpają czy imprezują. Znalazłam taki dom, pracowałam i zylam. Ale już później zaczęła mi doskwierać samotność, błagałam Boga, żeby znaleźć jakąś odpowiednią osobę do życia, która by nie piła i by była moim wsparciem i dażyła mnie miłością. Zobaczyłam zdjęcie pewnego chłopaka, pomyślałam, że to jest znak od Boga, że widać że normalny, postanowiłam zrezygnować dla niego z pracy i wrócić do Polski. Jak się okazało to był psychopata, który nie myślał żeby zakładać rodzine. Od tamtej pory leżę zalamana w pokoju, Juz w sumie parę miesięcy. Jeszcze nie wyszłam za mąż, nie urodziłam dziecka, nie uzbierałam pieniędzy na to wszystko, a już mnie życie przerosło do tego stopnia, że ciężko mi wstać z łóżka i coś zrobić. Myślałam, że życie jest lżejsze, i zawsze w to wierzyłam, przez 7 lat udawało mi się znaleźć dobra pracę i taka jaka chciałam. Teraz wróciłam do Polski, nie mam siły by żyć, jeść, wykapac się. Wiem, że popełniłam cała masę błędów, kupowałam za dużo ubrań, kupiłam aparat fotograficzny z którym nic nie robie, miałam cała masę marzeń z których niewiele wyszło. Zamiast zacząć od ślubu i urodzenia dziecka i później myśleć jak to wszystko ogarnąć razem to zaczęłam od kupowania rzeczy, które nie są mi tak potrzebne i od podróży. Chciałam sama sobie i ojcu udowodnić, że zawsze dam sobie radę ze wszystkim i że sama. Nawet jak byłam z chłopakiem robiłam wszystko za niego i gdy pil to go chroniłam. Już nie daje rady, życie mnie przerosło. Nie mam już chyba siły żeby z kimś się związać i ciągnąć ten wóz razem, a co dopiero mówić o dzieciach. Zazdroszczę swoim dwóm braciom, że mają normalne, fajne rodziny z dwójką dzieci, że się mogą tym cieszyć. Ze są aktywni, ciągle coś robia. Ja po tym wszystkim już nie mam siły by żyć i dawać radę. Czuję, że mam schizofrenie i też depresję. Chciałam mieć wszystko, a nie mam nic i nikogo. Ze strony chłopaka też nie miałam nigdy wsparcia i nie garnął się do żadnej pracy, żeby iść i zarobić z myślą o założeniu rodziny. Też poleciało nam tyle lat razem, ja wypierałam to, że nie chce mieć dzieci. A właśnie powinniśmy od razu ustalić co robimy i jak z myślą o założeniu rodziny i tym, żeby mieć te dzieci. I tak minęło mi 27 lat, (jego znalam 3 lata), a mój chłopak teraz ma 30 lat, i zaczął od początku z kimś innym. Nigdy nie rozmawiał ze mną o rodzinie, swoich oczekiwaniach, ślubie, weselu, dzieciach. Początkowo mieliśmy plan, żeby zbierać na warsztat za stodola, ale nic z tego nie wyszło, zbyt mało oszczedzilismy pieniędzy na to, w Holandii już w ogóle. Nie wiem co robić, nie jestem mężatką, nie mam dzieci, nie mam chłopaka, pracy na tą chwilę też nie. Czuję, że nieświadomie złapałam nieodpowiednią osobę do życia(pijaka, jak mój ojciec), który jest stary, zgorzkniały, znerwicowany, chory i za swoje niepowodzenia w życiu obwinia wszystkich tylko nie siebie i odkąd pamiętam siał jad i spustoszenie. A ja tego nie widziałam od początku, nie zawzięłam się z kimś, żeby założyć rodzinę i jakoś to ciągnąć razem i widząc to co mamę domu odbić się od tego w 2 stronę. Miałam wiele propozycji co do małżeństwa i wszystkie z normalnymi chłopakami odrzucałam, bo myślałam, że są źli, a tych złych i nieodpowiednich przyciągałam do siebie nieświadomie. Chciałam mieć taką rodzinę jak moi bracia ale nic z tym nie zrobiłam, czuje się jak dno,ze nie dałam sobie rady. Ze chciałam mieć więcej wsparcia od niego, więcej decyzyjności co do niego, a nie miałam nic, nie miałam planu na to życie, żeby najpierw może mieć dziecko a później iść do pracy i to ciągnąć razem tak jak większość ludzi. Też czuje, że zgubił mnie mój egoizm, że chciałam wszystko dla siebie, zamiast dawać innym radość. Kiedyś byłam inna, teraz mnie życie przygniotło. Zazdroszczę koleżanka które mają wsparcie swoich mężów, jak w rodzinie u moich braci, czy koleżance 1. Bo wiem, że u mojej siostry i też drugiej koleżanki niestety ale tak różowo nie jest, jej mąż pije i ja gwałci, a mają 2 dzieci, ona jest po chorobie raka, ale wie, że musi dać sobie radę, u 2 koleżanki mąż pije choć i przed ślubem też tak było, każdy jej mówił, żeby go olała i wzięła sobie kogoś innego bo po ślubie się nic nie zmieni, i nic się nie zmieniło, a on pije setki ciągle i strach co zostawić z dzieckiem, ale na fb rodzina idealna. Boję się komuś zaufać, mieć rodzinę, dać szansę. Moja wieś niestety nie jest za ciekawa, sporo w niej pijaków. Myślę, że po prostu pójdę do jakiejś pracy może w okolicy i tyle. Nie wiem czy miałabym siłę, żeby znieść te wszystkie nerwy związane z mężem, dzieckiem i pewnie też nerwy w pracy, bo jestem wrażliwa osoba. Wcześniej wszystkim doradzałam i chciałam pomoc, teraz nie daje rady nic robić. Zazdroszczę tym koleżanka, które chociaż mają mężów, nawet jeśli nie mają dzieci, to mają ta 2 osobę i wsparcie z ich strony. Na ogół w tej małej wiosce, każdy o sobie wie dużo rzeczy, i to też jest przytłaczające, że mnie tu też ludzie znają, czasem czuje, że cały czs smnoe ktoś obserwuję i ocenia moje zachowanie. Czasem bjdze się o 3 w nocy, tak jak w godzinie diabła, i jakby Bóg chciał mi przypnie moje błędy i grzechy, to, że się zatracam. Nie miałam wsparcia od ojca gdy byłam młodsza, tylko ciagke wyrzuty, i teraz mi tak pozostało, se nie potrafiłam dać komuś swojej miłości. Mój brat ma podobnie, choć tego nie wie, ma dobrą pracę i pieniądze, spotyka się z jakimiś koleżankami, twierdzi, że jest wszystko ok, a te koleżanki zazwyczaj wiążą się z innymi kolesiami. Myślę, że on podświadomie odrzuca też te dobre osoby, a nikt nie jest idealny przecież.
Na początku odkąd skończyłam liceum byłam bardzo aktywna zawodowo, bardziej myślałam pod kątem pracy niż wyjścia za mąż, żeby było we dwoje lepiej, łatwiej i raźniej. Ojciec od razu mi powiedział, że jestem beznadziejna i nie znajdę sobie pracy, a ja za wszelką cenę chciałam mu pokazać że dam sobie radę, był typem ze schizofrenia i był ciągle nie zadowolony ze swojego życia. Do pracy wyjechałam do Warszawy, tam poznałam P. Przeoczyłam to, że on lubił sobie wypić, zawsze gdy był jakiś problem, który ja rozwiązywałam to on pil, a ja nie rozumiałam dlaczego. Pozniej razem wyjechaliśmy do Anglii, Niemiec na chwilę i do Holandii, tam znaleźliśmy pracę na 2 lata, ale się rozstaliśmy. Nie pil codziennie, tylko co jakiś czas, ale jak się upił to nie był świadomy tego co robił później, więc się wyprowadziłam. Krążyłam niestety od domu do domu za granicą żeby móc siedzieć z odpowiednimi osobami, nie z takimi które ćpają czy imprezują. Znalazłam taki dom, pracowałam i zylam. Ale już później zaczęła mi doskwierać samotność, błagałam Boga, żeby znaleźć jakąś odpowiednią osobę do życia, która by nie piła i by była moim wsparciem i dażyła mnie miłością. Zobaczyłam zdjęcie pewnego chłopaka, pomyślałam, że to jest znak od Boga, że widać że normalny, postanowiłam zrezygnować dla niego z pracy i wrócić do Polski. Jak się okazało to był psychopata, który nie myślał żeby zakładać rodzine. Od tamtej pory leżę zalamana w pokoju, Juz w sumie parę miesięcy. Jeszcze nie wyszłam za mąż, nie urodziłam dziecka, nie uzbierałam pieniędzy na to wszystko, a już mnie życie przerosło do tego stopnia, że ciężko mi wstać z łóżka i coś zrobić. Myślałam, że życie jest lżejsze, i zawsze w to wierzyłam, przez 7 lat udawało mi się znaleźć dobra pracę i taka jaka chciałam. Teraz wróciłam do Polski, nie mam siły by żyć, jeść, wykapac się. Wiem, że popełniłam cała masę błędów, kupowałam za dużo ubrań, kupiłam aparat fotograficzny z którym nic nie robie, miałam cała masę marzeń z których niewiele wyszło. Zamiast zacząć od ślubu i urodzenia dziecka i później myśleć jak to wszystko ogarnąć razem to zaczęłam od kupowania rzeczy, które nie są mi tak potrzebne i od podróży. Chciałam sama sobie i ojcu udowodnić, że zawsze dam sobie radę ze wszystkim i że sama. Nawet jak byłam z chłopakiem robiłam wszystko za niego i gdy pil to go chroniłam. Już nie daje rady, życie mnie przerosło. Nie mam już chyba siły żeby z kimś się związać i ciągnąć ten wóz razem, a co dopiero mówić o dzieciach. Zazdroszczę swoim dwóm braciom, że mają normalne, fajne rodziny z dwójką dzieci, że się mogą tym cieszyć. Ze są aktywni, ciągle coś robia. Ja po tym wszystkim już nie mam siły by żyć i dawać radę. Czuję, że mam schizofrenie i też depresję. Chciałam mieć wszystko, a nie mam nic i nikogo. Ze strony chłopaka też nie miałam nigdy wsparcia i nie garnął się do żadnej pracy, żeby iść i zarobić z myślą o założeniu rodziny. Też poleciało nam tyle lat razem, ja wypierałam to, że nie chce mieć dzieci. A właśnie powinniśmy od razu ustalić co robimy i jak z myślą o założeniu rodziny i tym, żeby mieć te dzieci. I tak minęło mi 27 lat, (jego znalam 3 lata), a mój chłopak teraz ma 30 lat, i zaczął od początku z kimś innym. Nigdy nie rozmawiał ze mną o rodzinie, swoich oczekiwaniach, ślubie, weselu, dzieciach. Początkowo mieliśmy plan, żeby zbierać na warsztat za stodola, ale nic z tego nie wyszło, zbyt mało oszczedzilismy pieniędzy na to, w Holandii już w ogóle. Nie wiem co robić, nie jestem mężatką, nie mam dzieci, nie mam chłopaka, pracy na tą chwilę też nie. Czuję, że nieświadomie złapałam nieodpowiednią osobę do życia(pijaka, jak mój ojciec), który jest stary, zgorzkniały, znerwicowany, chory i za swoje niepowodzenia w życiu obwinia wszystkich tylko nie siebie i odkąd pamiętam siał jad i spustoszenie. A ja tego nie widziałam od początku, nie zawzięłam się z kimś, żeby założyć rodzinę i jakoś to ciągnąć razem i widząc to co mamę domu odbić się od tego w 2 stronę. Miałam wiele propozycji co do małżeństwa i wszystkie z normalnymi chłopakami odrzucałam, bo myślałam, że są źli, a tych złych i nieodpowiednich przyciągałam do siebie nieświadomie. Chciałam mieć taką rodzinę jak moi bracia ale nic z tym nie zrobiłam, czuje się jak dno,ze nie dałam sobie rady. Ze chciałam mieć więcej wsparcia od niego, więcej decyzyjności co do niego, a nie miałam nic, nie miałam planu na to życie, żeby najpierw może mieć dziecko a później iść do pracy i to ciągnąć razem tak jak większość ludzi. Też czuje, że zgubił mnie mój egoizm, że chciałam wszystko dla siebie, zamiast dawać innym radość. Kiedyś byłam inna, teraz mnie życie przygniotło. Zazdroszczę koleżanka które mają wsparcie swoich mężów, jak w rodzinie u moich braci, czy koleżance 1. Bo wiem, że u mojej siostry i też drugiej koleżanki niestety ale tak różowo nie jest, jej mąż pije i ja gwałci, a mają 2 dzieci, ona jest po chorobie raka, ale wie, że musi dać sobie radę, u 2 koleżanki mąż pije choć i przed ślubem też tak było, każdy jej mówił, żeby go olała i wzięła sobie kogoś innego bo po ślubie się nic nie zmieni, i nic się nie zmieniło, a on pije setki ciągle i strach co zostawić z dzieckiem, ale na fb rodzina idealna. Boję się komuś zaufać, mieć rodzinę, dać szansę. Moja wieś niestety nie jest za ciekawa, sporo w niej pijaków. Myślę, że po prostu pójdę do jakiejś pracy może w okolicy i tyle. Nie wiem czy miałabym siłę, żeby znieść te wszystkie nerwy związane z mężem, dzieckiem i pewnie też nerwy w pracy, bo jestem wrażliwa osoba. Wcześniej wszystkim doradzałam i chciałam pomoc, teraz nie daje rady nic robić. Zazdroszczę tym koleżanka, które chociaż mają mężów, nawet jeśli nie mają dzieci, to mają ta 2 osobę i wsparcie z ich strony. Na ogół w tej małej wiosce, każdy o sobie wie dużo rzeczy, i to też jest przytłaczające, że mnie tu też ludzie znają, czasem czuje, że cały czs smnoe ktoś obserwuję i ocenia moje zachowanie. Czasem bjdze się o 3 w nocy, tak jak w godzinie diabła, i jakby Bóg chciał mi przypnie moje błędy i grzechy, to, że się zatracam. Nie miałam wsparcia od ojca gdy byłam młodsza, tylko ciagke wyrzuty, i teraz mi tak pozostało, se nie potrafiłam dać komuś swojej miłości. Mój brat ma podobnie, choć tego nie wie, ma dobrą pracę i pieniądze, spotyka się z jakimiś koleżankami, twierdzi, że jest wszystko ok, a te koleżanki zazwyczaj wiążą się z innymi kolesiami. Myślę, że on podświadomie odrzuca też te dobre osoby, a nikt nie jest idealny przecież.
Nosi Pani bagaż negatywnych doświadczeń już od dziecięcych lat, wiele razy się Pani zawiodła, wiele planów się nie powiodło.To budzi w Pani frustrację i pociąga za sobą kolejne negatywne emocje i zdarzenia. Powinna Pani podjąć terapię, aby przepracować to wszystko.Aby złagodzić obecne objawy warto byłoby również skorzystac z pomocy psychiatry.Powodzenia!
Uzyskaj odpowiedzi dzięki konsultacji online
Jeśli potrzebujesz specjalistycznej porady, umów konsultację online. Otrzymasz wszystkie odpowiedzi bez wychodzenia z domu.
Pokaż specjalistów Jak to działa?Wciąż szukasz odpowiedzi? Zadaj nowe pytanie
Wszystkie treści, w szczególności pytania i odpowiedzi, dotyczące tematyki medycznej mają charakter informacyjny i w żadnym wypadku nie mogą zastąpić diagnozy medycznej.