Ślub to szóste na liście najbardziej stresujących wydarzeń. Na początek kilka faktów, jeśli uznamy za takowe prawdy psychologiczne: To poważna decyzja (nawet po latach konkubinatu). Podejmowanie decyzji to stres (zawarcie małżeństwa jest na 6 pozycji, tuż po śmierci, rozwodzie, więzieniu i ciężkiej chorobie).
*Stres wywołuje lęk
Do lęku nie lubimy się przyznawać (nawet sami przed sobą).
Podświadomie lęk zamieniamy na wszystko inne co nie kojarzy się ze słabością: złość, gniew, agresję, płacz, oziębłość, a nawet śmiech, a najchętniej lokujemy go w bliskiej osobie i ją nim obarczamy).
Jeśli zachowujemy się w sprzeczności z tym co czujemy, stajemy się niezrozumiali dla otoczenia, szczególnie dla najbliższych. Nie lubimy być nierozumiani, więc nie lubimy tych, którzy nas nie rozumieją.
Ostatecznie można by wnioskować, że decyzja o ślubie może powalić nas „na kolana”. Rozumienie tego zjawiska pomaga radzić sobie z emocjami.
Przed powiedzeniem „urzędowego lub/i kościelnego tak” wszystkie dotychczasowe wady urastają, ponieważ stają się wyrocznią na przyszłe życie pt.:„na zawsze we dwoje”. Wyostrza nam się krytycyzm, bo przecież o zalety jesteśmy spokojni. Niepokoją nas wady i im chcemy się przyjrzeć przed podjęciem ostatecznej decyzji.
Jak się czemuś przyglądamy uważniej to koncentrujemy tam całą uwagę (tunel percepcyjny), więc non stop myślimy o słabościach tego drugiego. Częściej zwracamy mu uwagę, okazujemy niechęć, krytykujemy, snujemy negatywne wyobrażenia. Atmosfera robi się ciężka, bo druga strona robi dokładnie to samo + broni się przed krytyką atakując wady drugiego. Efekt: ona/on zmienił/zmieniła się. Nie podoba mi się. I mamy się pobrać? I tak do końca życia? …światełko w tunelu gaśnie.
Stres i lęk kwitnie. Kolejne nieprzyznanie się do lęku, zachowanie zastępcze i koło się zamyka w błędnej powtarzalności.
Przysłowiowa źle wyciśnięta tubka pasty do zębów staje się obsesją jego/jej złej postawy, charakteru…
Lęk przed poślubieniem kwitnie…
W końcu budzimy się pewnego ranka, a ukochana osoba ma same wady.
Lęk jest już tak ogromny, że mamy ochotę uciekać jak najdalej od niej/niego.
No ale jak to przetrwać i umiejętnie oddzielić naturalne reakcje wynikające ze stresu od racjonalnej analizy „za i przeciw”?
Warto wiedzieć, że każdy kryzys uruchamia dwie postawy, po tym jak wyczerpiemy limit osobistych dotychczasowych sposobów radzenia sobie z trudnymi sytuacjami. Jedna to przejście w chroniczny kryzys, czyli wszystko co mieści się w nie rozwiązaniu kryzysu. Druga to uruchomienie nowych zasobów, dotąd niewykorzystywanych, które prędzej czy później prowadzą do rozwiązania. Efektem w pierwszym przypadku jest długie postępujące poczucie porażki i stan, który niepowodzenie wywołuje w każdym z nas. W drugim przypadku poczucie sukcesu i nowa jakość.
Tyle z worka wiedzy, a teraz z worka wyobraźni:
Przecież mamy tzw. odruchy afektywne. Jak nas parzy to zabieramy rękę bez namysłu. Analogicznie jak pojawia się lęk to uciekamy tam gdzie bezpiecznie (np. zamykamy się w sobie), a nie stawiamy sobie nowych wyzwań. Wystarczy zatem nie zareagować afektywnie?
Myślę, że lęki nie ustają po ślubie. Potem jest jeszcze gorzej, bo klamka zapadła każdy negatywny ruch małżonki/a oznacza: Jezus maria kogo ja poślubiłam/em.
To już nie lęk. To przerażenie. (no chyba, że pobieramy się około dwudziestki i mamy „kwiaty we włosach”, naiwność nastolatka, wiarę w niemożliwe… Wtedy dopada nas to trochę później).
Z moich obserwacji wynika, że wspomniane przerażenie jedynie oswajamy, a lęki mijają między 40 a 50 rokiem życia, bo tu mniej więcej zaczynamy mniej oczekiwać czegoś kompletnie nowego (poza syndromem wieku średniego). Przyjmijmy, że tu mniej więcej tracimy nadzieję na inną opcję życia. Jak przestaje nam zależeć to lęk nie ma pożywki i słabnie. Nie musimy go chować pod przykryciem wyrzutów, złości, oziębłości… Nie ma krytyki, to druga osoba nie musi się przed nimi bronić i nagle obydwoje nabierają nagle starych, pozytywnych cech, z których ma się ochotę korzystać wzajemnie. Robi się miło. Nawet o dzieci już nie ma co się kłócić w tym wieku, bo wyrośnięte, w miarę odchowane.
Ale i są tacy co do śmierci im zależy na jakości swojego życia więc mają się o co bać i nie jest miło. Czasem się rozwodzą jako staruszki.
**Po co się tak mordować? **
**RECEPTA NR1 **
Wyeliminować przyczynę: lęk
Wyobraźmy sobie, że życie to sen. Jeden z tych, w których śniąc wiemy, że to sen. W tym śnie idziemy po linie nad przepaścią. Czy boimy się, jeśli wiemy, że to sen? Jeśli się nie boimy to nie patrzymy w dół i pewniej (bez lęku) mamy więcej szans na przejście bez spadania w przepaść. Bez lęku (przed utratą wolności, szczęścia, miłości…) mamy więcej szans na rozwagę. Jeśli wyobrażamy sobie spadnięcie to już cierpimy zanim dowiemy się, czy spadniemy, czy nie? A skąd wiadomo, że życie to nie sen?…
RECEPTA NR2
Skoro naukowo opracowano, że ślub to taki duży stres to uznajmy go za normalny i głośno bójmy się razem. Traktujmy lęk jak każde inne uczucie, które mamy w repertuarze odczuwania tego świata i siebie. Po co go chować skoro jest naturalnym zjawiskiem. Gdy dwie osoby się boją, to nikt nie ma przewagi. Walka ustaje. Robi się bezpiecznie. Lęk ma mniejsze „rogi”.
**RECEPTA NR3 **
Niech Ci co mają się pobrać wyobrażą sobie, że jedno z nich ma miesiąc życia…
Ten artykuł został opublikowany na stronie ZnanyLekarz za wyraźną zgodą autorki lub autora. Cała zawartość strony internetowej podlega odpowiedniej ochronie na mocy przepisów o własności intelektualnej i przemysłowej.
Strona internetowa ZnanyLekarz nie zawiera porad medycznych. Zawartość tej strony (teksty, grafiki, zdjęcia i inne materiały) powstała wyłącznie w celach informacyjnych i nie zastępuje porady medycznej, diagnozy ani leczenia. Jeśli masz wątpliwości dotyczące problemu natury medycznej, skonsultuj się ze specjalistą.